Trzy najbardziej niezbędne w kosmetyczce produkty, trzy najbardziej uniwersalne kolory. Czy to może się nie udać? Tym razem przyglądam się jesiennym propozycjom od Essence jeśli chodzi o róż, kamuflaż (nowość!) i paletę w neutralnych, beżowo złocistych odcieniach zbliżonych do barw ziemi. Chodźcie zobaczyć, czy warto zwrócić na nie uwagę.
Kosmetyczne nowości od Essence na jesień to w moim wypadku paleta z serii All about… w wersji Nudes (są jeszcze Bronze, Roses i Greys), matowy róż w odcieniu 20 Berry me up i zupełna nowość – duet kamuflaży w odcieniu 10 Natural Beige. Te ostatnie wydają mi się taką odpowiedzią na kamuflaże Catrice, tym bardziej że poszerzyła się ostatnio ich paleta, o czym pisałam TUTAJ. Ale po kolei.
1. Paleta All about Nudes
Czyli teoretycznie… kolejna paleta w neutralnych odcieniach beży, brązów, czy też, konotując spożywczo – capuccino, czekolady i latte machiato. W każdym razie, paleta zawiera 8 bardzo naturalnych odcieni, jasnych, pośrednich, i jeden zdecydowanie ciemniejszy- właśnie czekoladowy brąz. Co jest fajne, to to, że cienie mają przyjemną, aksamitną konsystencję, a wykończenie na oku, poza jednym migotliwym, stalowo brązowym cieniem, to satynowy mat. Dzięki temu cienie nie wyglądają na powiece płasko – choć uwielbiam maty takie jak w palecie Meet Matt Nude (KLIK), to na codzień łatwiej jednak i przyjemniej pracuje mi się z takimi bardziej satynowymi formułami. Lubię też efekt wypukłości jaki nadają powiece, choć zazwyczaj wspomagam się tutaj rozświetlaczem – odrobina błysku ładnie otwiera oko, a w takim zestawieniu kolorystycznym szampański odcień rozświetlacza pasuje jak ulał. Przyjemna kompozycja kolorystyczna palety pozwala mi, z moimi brązowymi oczami, uzyskać fajne, dzienne smoky eye które wytrzymuje cały dzień, choć przy aplikacji, zwłaszcza ciemniejszych odcieni, delikatnie się osypuje – ale lepsze to w trakcie wykonywania makijażu, niż później podczas jego noszenia. Oczywiście mowa o cieniach w towarzystwie bazy, której używam absolutnie zawsze. Ostatnio jest to zresztą także Essence i słynna cielista I love stage. W kwestiach technicznych, paleta wykonana jest z dość sztywnego plastiku, ale jak narazie przeżywa bez uszczerbku codzienne użytkowanie, a zamknięcie jest jeszcze na tyle mocne, że do otwarcia przydają się zrobione hybrydą paznokcie. Cena palety to około 16zł, znajdziecie je na pewno w Hebe i w Naturze.
2. Korektor w kremie – kamuflaż
Czyli kremowy bliźniak do zadań specjalnych. Teoretycznie, bo wiadomo, że produkty o takiej formule służą raczej do maskowania niedoskonałości i poważniejszych problemów – przebarwień czy zmian naczynkowych. Łatwiej je dokładać, i są mocniej napigmentowane niż odpowiedniki w formie płynnej, przeważnie z gąbkowym aplikatorem. Byłam ciekawa tego kamuflażu, bo wszyscy chyba znają legendarny, kremowy kamuflaż Catrice i niełatwo jest go w tym przedziale cenowym doścignąć.
Cena w granicach 10zł zachęca do testów. Co jest niewątpliwą zaletą to to, że od razu w jednym kosmetyku otrzymujemy dwa odcienie, które zresztą są przyjemnie, czysto beżowe, co jest dużą zaletą, bo niezależnie czy posiadacie karnację bladą i delikatnie różową, czy- jak ja- raczej oliwkową, to właśnie neutralna, a nawet lekko żółta kolorystyka korektora czy podkładu będzie znacznie bardziej pomocna w maskowaniu zielonkawych, fioletowych czy czerwonych tonów na skórze. Korektor jest bardzo kremowy, w pierwszym styku ze skórą wręcz masełkowaty – w porównaniu z Catrice jest bardziej śliski, przez co, mam też wrażenie, że lżejszy i z tego względu można zaryzykować stosowanie go pod oczami, na przykład w wewnętrznych kącikach gdzie lubi pojawiać się właśnie takie zielonkawo-szare zabarwienie skóry.
Kolory dobrane całkiem trafnie, jasny jest faktycznie jasny i powinien pasować większości dziewczyn, a ciemniejszy z powodzeniem przyda się czy to samodzielnie, czy zmieszany z drugim odcieniem by uzyskać optymalny poziom koloru. Trwałość korektora jest zadowalająca, spodziewałam się tego po nim ze względu na jego formułę i nie pomyliłam się. Jeśli nie pocieracie intensywnie pokrytych nim miejsc, to spokojnie możecie nie przejmować się tym, co znajduje się pod spodem przynajmniej przez 6-7h. Przemawia też do mnie płaska, kompaktowa budowa i choć nie przepadam za kosmetykami których aplikacja wymaga brudzenia palców, to propozycję kamuflażu w wersji Essence uważam za udaną i wartą swojej ceny.
3. Matowy róż Berry me up
Przede wszystkim, urzekł mnie idealny, jesienny kolor. Zgaszony, przybrudzony róż to odcień, który idealnie pasuje mi do październikowej aury. Mimo, że cera nie zmienia się tak diametralnie żeby latem pasowała jej soczysta fuksja, a jesienią taki przydymiony kolor, to jednak mentalnie wraz ze zmianą pory roku, chętniej wybieram takie odcienie. Poniekąd jest to też logiczne, bo wakacyjna opalenizna blednie z każdym dniem, a taki odcień kojarzy mi się z naturalnie zaróżowionymi chłodem policzkami. W każdym razie, róż od Essence wpisuje się w tę tendencję idealnie, a poza kolorem pasuje mi niepyląca konsystencja i pigmentacja – nie trzeba się nim zbyt wiele namachać, ale też nie zrobicie sobie nim plamy, którą ciężko będzie rozetrzeć. Dostępny jest jeszcze odcień Peach me up, który, jak nazwa wskazuje – jest w cieplejszej, brzoskwiniowej tonacji.
Moje drobne zakupy z Essence uważam za wyjątkowo udane – żaden kosmetyk mnie nie rozczarował, wręcz przeciwnie – kamuflaż na przykład, pozytywnie mnie zaskoczył, choć byłam nastawiona dość sceptycznie. Essence wyrabia się jako marka i przyznam, że chętniej zaglądam ostatnio do Hebe niż Rossmanna. Dajcie znać, jeśli coś wpadło Wam w oko.
18 komentarzy