Zaczynamy! Seria mieszkaniowa w końcu ląduje na blogu: 4 miesiące po zakończeniu remontu i pomalowaniu ostatniego skrawka ścian farbą. Na dobry początek – serce każdego domu, czyli kuchnia, a w moim przypadku – kuchnia połączona z salonem. Jeśli jesteście ciekawi, jak wyszła ta część mieszkania – zapraszam dalej.
Rozpoczynając remont wraz z początkiem lutego, sama nie wiedziałam, jak długo on potrwa, i kiedy tak naprawdę będę mogła w pełnej gotowości zaprezentować Wam efekt końcowy. Choć sam remont przebiegł wyjątkowo gładko – za co jestem niezmiennie wdzięczna firmie INVESA, która sprawowała pełny nadzór nad całą sytuacją, to jedno jest faktem: tworzenie nowej przestrzeni od zera, do etapu „przytulnego zagracenia” to tak naprawdę proces trwający na pewno miesiącami, a docelowo, pewnie latami. Jako że z natury jestem niecierpliwa, uważam za sukces to że już dziś mogę Wam pokazać te wnętrza wyposażone i w meble, i w dodatki – choć jeśli mnie znacie, to z pewnością wiecie, że wiele się tu jeszcze pozmienia.
Salon z aneksem kuchennym: Nowy Jork, Paryż, a może farmhouse?
Z kwestii technicznych – salon i kuchnia mają łącznie 22 metry kwadratowe. Od początku, gdy tylko je zobaczyłam – najpierw na rzucie mieszkania, a dopiero wiele miesięcy później, podczas odbioru technicznego – podobał mi się układ tej wspólnej przestrzeni. Razem, ale osobno: dzięki kształtowi litery L, aneks kuchenny jest nieco schowany i nie widać go bezpośrednio z salonu. Ogromnym atutem kuchni i salonu jest także ilość światła, wpadającego tu za sprawą okien balkonowych, dużego okna nad kanapą i małego w kuchni. Po mieszkaniu na dość ciemnym, pierwszym piętrze, ta południowa ekspozycja z widokiem na drzewa to prawdziwy luksus.
Jeśli chodzi o styl, w jakim urządzone są te pomieszczenia, to… jest to zdecydowanie eklektyczne połączenie. Jestem pełna podziwu osób, które konsekwentnie obierają dany kierunek – loftowy, prowansalski czy nowoczesny – i się go trzymają. Jednocześnie myślę sobie, że w zasadzie liczy się to, aby we wnętrzu dobrze się czuć, więc nie robię sobie wyrzutów o mój parysko – nowojorsko – odrobinę farmhouse – miszmasz. Bazą do jego stworzenia było kilka mocnych elementów, których byłam pewna od początku: jasne, rozbielone ściany, mocne listwy dekoracyjne pod sufitem, a do tego podłoga w klasyczną jodełkę i ponadczasowe płytki w odcieniu bieli i czerni. Mocno inspirowały mnie kamieniczne apartamenty w stylu Paryża i przytulne, chociaż eleganckie mieszkania rodem z Upper East Side. Stąd chromowane lampy, sporo czarnych akcentów (regał, ramki, krzesło). Nuta drewna i klimatu retro, obecna głównie w kuchni, to zwrot w kierunku farmhouse, który wprawdzie w mieszkaniu (a nie w domu) pasuje średnio, ale w takiej ilości ociepla klimat i dodaje wnętrzu atmosfery zamieszkałego, a nie totalnie nowego miejsca, co nie jest łatwe w budynku, który dopiero co powstał.
Remont kuchni i salonu: zakres
Jak wiecie, mieszkanie trafiło w nasze ręce w stanie deweloperskim, co oznaczało konieczność wykonania… praktycznie wszystkiego. Gładź na ścianach, podłogi, płytki, a nawet parapety – zakres prac był naprawdę duży. Wspominałam już w poprzednim mieszkaniowym wpisie o tym, że remontem naszego mieszkania zajęła się kompleksowo firma INVESA – i po raz kolejny z całego serca Wam ją polecam. Poczucie absolutnego panowania nad sytuacją, wsparcia i doradztwa, plus jakość samego wykonania spowodowały efekt końcowy, jaki dziś możecie zobaczyć, a mnie oszczędziły kilku siwych włosów. INVESA działała bardzo sprawnie i bezproblemowo, a remont całego, 60m mieszkania, zamknął się w 3 miesiącach. W przestrzeni salonu i kuchni wyzwaniem były nie tylko klasycznie – ściany czy podłogi, ale też solidne przeniesienie miejsca przyłącza wody czy dodatkowa zabudowa wnęki na drzwi aby oddzielić przedpokój od jadalni. Wszystkie te działania były wynikiem moich pomysłów (nie korzystaliśmy ze wsparcia żadnego architekta) i wysiłków chłopaków z INVESY – włącznie z takimi detalami jak sztukaterie, tapety czy płytki układane w jodełkę (zobaczycie je później). Dość powiedzieć, że było sporo do zrobienia w stosunkowo krótkim czasie, a udało się bez zarzutu.
Kuchnia IKEA: planowanie, meble, sprzęty
O ile ilość decyzji, przed którymi stoimy mając do wykończenia całe nowe mieszkanie jest ogromna, tak w przypadku kuchni sprawa była dla mnie jasna. Od dawna byłam wręcz uwzięta na kuchnię Bodbyn z IKEA: uwielbiam ten model mebli, a dodatkowo w kwestii funkcjonalności czy rozwiązań technicznych, kuchnie ze szwedzkiej sieciówki uważam za bardzo rozsądne pod względem jakości i ceny. Warto zaznaczyć, że układ kuchni w mieszkaniu nie był do końca oczywisty: mimo dość dogodnego kształtu litery U, mieliśmy do zabudowania mocno obszerny szyb wentylacyjny. To jest ten moment, na który warto zwrócić uwagę, jeśli uważacie, że kuchnie Ikea nie są przystosowane do kombinacji i rozwiązań nie do końca na miarę.
Mimo ograniczeń wynikających ze wspomnianego szybu, a do tego – wysokości pomieszczenia, okna (wpływało na wysokość blatu – swoją drogą, to laminowany model Saljan) udało się zmontować kuchnię, która jest dosłownie od linijki. Nie tylko idealnie wskoczyła we wnękę powstałą po dobudowaniu otworu na drzwi do przedpokoju, ale też zmieściła się perfekcyjnie na wysokość, dzięki czemu sięga pod sam sufit, co było moim marzeniem. Uważam, że to najlepsza opcja zabudowy kuchennej: żadnej straty miejsca, estetyka i optyczne podniesienie pomieszczenia. Nasze mieszkanie nie jest wysoką, paryską kamienicą – z racji ostatniego piętra, ma 252cm. Na tej wysokości stanęła więc kuchnia Bodbyn w wersji kremowej i zachwyca dzisiaj każdego, kto widzi ją na żywo. Jeśli chodzi o część koło piekarnika i mikrofalówki, zwaną moim ołtarzem na kubki, to została jedynie spłycona przez ekipę montażową na tyle, aby zmieściła się w płytkiej (30cm) przestrzeni wynikającej z obecności szybu. Z zewnątrz wygląda to na pełną ścianę szafek kuchennych, w praktyce – tak jest, jedynie są one płytsze. Jest to zresztą rozwiązanie bardzo praktyczne, a ukryte tam szafki są najbardziej funkcjonalną spiżarnią.
Wszystkie sprzęty, które znajdują się w kuchni, także są z IKEA. Nie miałam potrzeby kombinować i szukać innych: zależało mi na jasnej płycie indukcyjnej, piekarniku i mikrofali, więc takie też dopasowałam od razu. Zlew to mój wymarzony, farmerski, ceramiczny HAVSEN, stylowa bateria to także Ikeowy GLITTRAN. Oprócz tego, co widoczne na zdjęciach, w zabudowie ukryła się jeszcze lodówka i zmywarka, także IKEA. Po 4 miesiącach użytkowania nie mogę w zasadzie powiedzieć nic złego na temat żadnego z tych rozwiązań – nawet osadzona w blacie bateria nie powoduje kłopotów z zalewaniem. Generalnie kuchnia sprawdza się świetnie – jest odpowiednio przestronna, funkcjonalna i łatwa do utrzymania w czystości. Uważam za słuszne posunięcie wybór blatu z laminatu, bo ten jest naprawdę dobrej jakości i dobrze imituje nieco bardziej problematyczne w utrzymaniu drewno. Mój kręgosłup z ulgą przyjął wyższą niż wcześniej wysokość blatu roboczego, a większość zabudowanych szafek, choć ukryłaby bałagan, pozwala bez wysiłku utrzymać porządek. Jeśli więc chodzi o mnie – kuchnia IKEA to strzał w 10. Technicznie dodam, że układ kuchni, rozkład szafek i wszystkich elementów powstał za pomocą plannera kuchni dostępnego na stronie IKEA, a finalnie złożyliśmy zamówienie korzystając z bezpłatnych konsultacji w sklepie. Proces był sprawny i prosty, a co najważniejsze dla takiego control freaka jak ja – przejrzysty i na każdym etapie edytowalny. Dlaczego nie kuchnia od stolarza? To jeden z powodów – chciałam mieć na wszystko wpływ, a poza tym – analogiczne rozwiązania, które zastosowaliśmy w tej kuchni, były u stolarza wyceniane sporo drożej. Mam na myśli dobrej jakości, cicho domykające się zawiasy, podświetlenia wszystkich szuflad czy otwieranie szuflady z koszami na śmieci „na klik” kolanem. No i ostatecznie – kuchnie IKEA to bodajże 25 lat gwarancji, która autentycznie działa i jest łatwa do egzekwowania: sami odpowiedzcie sobie na pytanie, czy Wasz stolarz jest w stanie coś takiego zagwarantować.
- meble kuchenne: IKEA, model Bodbyn kremowy
- blat kuchenny: IKEA, laminowany model Saljan
- zlew: IKEA, ceramiczny zlew Havsen
- bateria: IKEA, model Glittran
- płytki na ścianie w kuchni: Equipe Country Blanco
- płytki na podłodze: Eight White Carmen + dekory
- podłoga: panele Berry Alloc Chateau Light Natural
Salon: sztukaterie, podłoga, ściany
Wizja salonu powstała w mojej głowie bardzo szybko i w zasadzie niewiele się zmieniło od etapu pomysłu do realizacji. Zależało mi na stworzeniu stref, wydzieleniu godnej części stołowej (nie wciśniętej kątem gdzieś przy okazji) i jednej perełce: chociaż częściowej zabudowie ściany telewizyjnej w formie biblioteczki jak z Pineresta. To ostatnie byłoby zapewne bardziej spektakularne, gdyby zrezygnować z telewizora, ale tu nie było takiej opcji: zbyt często wybieram relaks z Netflixem i kieliszkiem wina, żeby postawić np. wyłącznie na rzutnik.
Bazą salonu są jasne, stonowane barwy tworzące tło dla… jasnych i stonowanych mebli ;). To celowy zabieg – lubię edytowalność takich elementów jak zasłony czy poduszki, a poza tym moja nadrzędna potrzeba światła i jasności tego pomieszczenia dyktowała tu warunki. Ściany pokryte są pięknym, czystym odcieniem szarości farb Caparol: wyglądają świetnie, kolor jest dosłownie perfekcyjną taflą, co pewnie jest w głównej mierze zasługą techniki malowania INVESY, jednak sama farba też pięknie rozświetla i odbija światło – mimo, że oczywiście jest matowa. Ten jasny odcień srebrzystej szarości świetnie kontrastuje z białymi listwami sufitowymi. Były elementem, którego się w równym stopniu obawiałam, co byłam na niego uparta. 12cm listwy to sporo, biorąc pod uwagę wysokość pomieszczenia, ale teraz myślę, że są tu niezbędne. Nie tylko zdobią ściany i płynnie łączą je z sufitem, ale w połączeniu z konstrukcją stworzoną nad oknami, świetnie maskują karnisze i oświetlenie ukryte tuż za nimi. Ten zabieg zdecydowanie dodał wnętrzu stylu i tego paryskiego sznytu, mimo, że ściany nie są białe ani pokryte już listwami dekoracyjnymi.
Równie francuska, choć nie do końca, jest podłoga – a są to panele Berry Alloc Chateau Light Natural układanie właśnie we wzór klasycznej jodełki. Te panele wyglądają bardzo naturalnie i wyjątkowo realistycznie imitują parkiet: układane są jak on, klepka po klepce, tworząc ten klimatyczny wzór. Dlaczego panel, a nie drewniana podłoga? Zależało mi na wyglądzie i odczuciu drewna na podłodze, ale też na trwałości i odporności. Jak narazie na podłodze nie znalazłam ani jednej rysy, więc chyba się udało.
Wspomniana zabudowa ściany telewizyjnej to moja osobista kombinacja, która powstała w wyniku połączenia sił szwedzkiej sieciówki ze wsparciem stolarza, który nieco dostosował jeden z mebli. Zamykane szafki na dole to system BESTA z frontami SMEVIKEN. Nad nią wylądował… odrobinę przycięty regał GERSBY, który sięga listwy sufitowej i imituje built-in zabudowę w stylu francuskiej biblioteczki. Bardzo podoba mi się to rozwiązanie, a fakt, że regał jest płytszy od bazowych szafek dodaje mu charakteru. Całość to rozwiązanie znacznie tańsze, niż zlecanie tego u stolarza, a efekt? Mnie podoba się bardzo. Zwieńczeniem klimatu i stylu w salonie są rolety rzymskie, ciężkie, hotelowe zasłony i dodatki: dywan w stylu vintage, plus tekstylia z odrobiną granatu (kolejny, nowojorski akcent). W granat poszłam za sprawą fotelu – muszelki (jest z HOMLA), a nawet w przypadku… ścierki kuchennej (Primark ;).
Uff… mam wrażenie, że ten wpis to i tak już tasiemiec godny Klanu, więc nie przedłużając, zostawiam Was ze zdjęciami. Żeby nie komplikować, niżej wypisuję też poszczególne meble, abyście w razie potrzeby mogły łatwiej je odnaleźć.
No i pytanie… jak się Wam podoba? Jak oceniacie efekt przed i po w tym wypadku? Jeśli macie pytania związane z jakąkolwiek kwestią kuchenno-salonową, śmiało piszcie w komentarzach.
- stół: IKEA, model Ingatorp
- krzesła: IKEA, model Norraryd (czarne i kremowe)
- zabudowa rtv: niskie szafki z systemu Besta + fronty Smeviken, regał: Gersby
- sofa narożna: model Optima, Agata Meble
- stolik kawowy: Ikea, model Kragsta
- metalowy regał koło sofy: IKEA, Vittsjo
- dywan: Komfort
Dodaj komentarz