Piszę te słowa, gdy mija okrągły rok od wprowadzenia się do nowego mieszkania. Nie dość, że ciężko mi w to uwierzyć, to w dodatku duuużo się od tej pory zmieniło. Tym razem zapraszam więc do odświeżonej wersji salonu, w której pojawiła się zmiana wręcz kluczowa – a o tym, skąd, po co i dlaczego – przeczytacie dalej.
Rok po przeprowadzce – salon
Salon z aneksem kuchennym to w przypadku mojego mieszkania – i chyba nie tylko zresztą – serce całego domu. Marzyłam o odrębnym biurze, fantazjowałam o sypialni z dużą ilością szaf i większym łóżkiem, ale to wciąż tutaj spędzamy najwięcej czasu. Ba, to właśnie w salonie nadal najwięcej pracuję, to tu spędzam czas wieczorem przy ukochanym serialu, a Piesława wyjątkowo lubi tę przestrzeń dzięki widokom z okna balkonowego i obserwowaniu ptaków przez okno zza kanapy. No właśnie… Kanapy. Strefa wypoczynkowa to dla mnie ogromnie istotna przestrzeń i od początku zależało mi, żeby była nie tylko piękna, ale i funkcjonalna. O ile od razu wiedziałam, jak ma wyglądać ścianka telewizyjna czy rozmieszczenie strefy jadalni od wypoczynku, tak sam wybór idealnego narożnika sprawił mi sporo kłopotu. Prawdę mówiąc, zmęczona remontem i tempem urządzania się, dość szybko wybrałam taki, który wydawał mi się w porządku i miałam nadzieję, że będzie dobrze. Plot twist – nie było. Już mówię, dlaczego i jak wybrnęliśmy z tej sytuacji.
Poduszkowy koszmar
Narożnik, który na początkowym etapie tuż po przeprowadzce mieliście okazję widzieć na moich zdjęciach to model Optima z Agata Meble. To duży (wyjątkowo głęboki) narożnik z oparciami w formie poduszek. Zamawialiśmy go w oparciu o materiały na wzornikach i wybraliśmy teoretycznie neutralny odcień beżu. Schody zaczęły się już w momencie, gdy tylko dotarł do mieszkania. Odcień okazał się o wiele bardziej bury, nijaki i prawdę mówiąc, zupełnie inny, niż się spodziewałam. W efekcie, znośny był jeszcze tylko w świetle dziennym, wieczorami przybierając jeszcze gorsze barwy. Ale to nie koniec. Po zaledwie kilku miesiącach, materiał zaczął się przecierać – pojawiały się na nim kulki jak na zmechaconym swetrze. W miejscach, gdzie siedziało się najwięcej – materiał zaczął „wisieć” i nieestetycznie się marszczyć. No a wisienką na torcie niech będzie to, jak nieestetycznie gniotły się poduszki – oparcia, przy każdorazowym siadaniu i opieraniu się. Nie dość, że niełatwo było zająć na tym naprawdę dużym narożniku wygodną pozycję, to jeszcze te poduszki – zmięte i zgniecione, jakby po nich skakać. Zaczęłam szczerze żałować zakupu tego mebla i kombinować, jak by tu wyjść z tej opresji. Na szczęście, mój upór okazał się skuteczny, znalazłam Optimie nowy dom i mogłam zacząć kombinować, co w takim razie naprawdę sprawdzi się w moim salonie – i jak nie popełnić kolejnej wtopy.
Narożnik idealny – czyli jaki?
Wiedziałam na pewno, że narożnik, który chcę ostatecznie, powinien spełniać kilka cech wybranych na bazie porażek z poprzednikiem. Powinien być lżejszy w swojej formie, żeby nie przytłaczać wnętrza. Jego kolor powinien być jasny i odbijać światło, a nie pochłaniać je niczym ponura plama. Do tego, kluczowa była kwestia jego konstrukcji – ostatecznie pożegnałam się z luźnymi poduchami jako oparciami i zdecydowałam, że następca musi mieć normalne, estetyczne oparcie, którego nie będę co 5 minut poprawiać. Plus oczywiście funkcja spania i pojemnik. No przyznaję, lista wymagań nie ułatwiała sprawy, ale byłam zdeterminowana znaleźć ideał.
Narożnik Millefolium od Selsey – jeden na milion
Po przewertowaniu miliona (nie przesadzam) stron w poszukiwaniu mojego ideału, trafiłam na model Millefolium na Selsey.pl. Miał optymalny wymiar, był nieco płytszy i lżejszy dzięki metalowym nóżkom – obiecująco. Oparcie – nieruchome, a w zamian za to regulowane zagłówki i podłokietniki – coraz lepiej. Elegancki wygląd, optymalny, jasny odcień – zaczęłam się obawiać, że coś musi być nie tak, nie da się przecież znaleźć ideału. A jednak: okazało się, że w tym zgrabnym narożniku kryje się też funkcja spania i pojemny schowek pod szezlongiem. Chwila zastanowienia i decyzja – tak, to będzie ten. Złożyłam zamówienie i pozostało czekać, w nadziei na to, że narożnik odnajdzie się we wnętrzu tak dobrze, jak sobie to wyobrażałam. No i cóż mogę powiedzieć – stało się. Gdy dotarł, a ja z ekscytacją rozdarłam folie ochronne, moim oczom ukazał się najpierw przepiękny, szary, ale w zasadzie lekko błękitny odcień i już wiedziałam, że to będzie to. Aksamitny w dotyku, welwetowy błękit z kroplą srebrzystej szarości skradł moje serce od pierwszego spojrzenia. W ciągu kwadransa skręciliśmy kilka śrubek i narożnik stanął na swoim miejscu. Jest w angielskim takie powiedzenie – fits like a glove, i to był dokładnie ten efekt. Millefolium zgrabnie zajął swoje miejsce, a ja wiedziałam, że wygląda w moim salonie jak skrojony na miarę. Jego gładkie, smukłe linie wypełniły przestrzeń tuż pod oknem, a część z szezlongiem idealnie wpasowała się w miejsce bliżej wyjścia na balkon. Nic dodać, nic ująć – klasa sama w sobie.
Narożnik w tkaninie hydrofobowej – dlaczego to ma sens
Co do materiału, którym pokryty jest Millefolium, zdecydowanie warto zwrócić na niego uwagę. Mając w pamięci mechacący się i tracący oryginalną elastyczność materiał w poprzedniku, miałam wobec następcy duże nadzieje. W Millefolium, całość narożnika obito tkaniną matt velvet, która nie tylko pięknie wygląda, odbija światło i nie tworzy nieestetycznych smug – ale też, a może przede wszystkim, ma właściwości hydrofobowe. Co to oznacza? Rozlana na nim ciecz nie wsiąka w materiał, ale skrapla się na jego powierzchni, dzięki czemu wystarczy przetrzeć i gotowe – nie zostaje ślad. Testowałam to narazie na wodzie, ale faktycznie tak jest. Miejsce pozostaje suche i nie ma śladu wypadku. To ważne, zwłaszcza, że jak wiadomo, drugą najbardziej gorliwą użytkowniczką tego mebla jest Piesława. Łatwość czyszczenia obicia narożnika to naprawdę zbawienna cecha – a dodam, że jej lekka jak piórko sierść też genialnie schodzi z powierzchni materiału, nie wczepia się w niego i daje wyciągnąć zwykłym odkurzaczem. Ze względu na rodzaj materiału, nie obawiam się też o mechacenie – to kompletnie inna bajka, bo tu mamy coś na kształt ekstremalnie krótkowłosego dywanu, a nie plecionki, którą łatwo zaciągnąć czy zniszczyć. Piesława tak lubi to wykończenie, że odmawia korzystania z kocyka – a ja mogę jej na to pozwolić.
Narożnik idealny – istnieje?
Po ponad miesiącu użytkowania Millefolium mogę powiedzieć, że w kontekście moich oczekiwań i potrzeb, jest to mebel idealny. Piękny wygląd sprawia, że przykuwa wzrok jako pierwszy w tym pomieszczeniu, ale w żaden sposób go nie przytłacza. Ruchome zagłówki są niesamowicie wygodne, gdy np. pracuję i przesiaduję na nim z komputerem, lub gdy jednym ruchem rozkładam narożnik i zmieniam go w miejsce idealne na wieczór filmowy. Wtedy nawet 3-4 osoby mogą wygodnie wyciągnąć się na nim, oprzeć głowę i czuć się jak w kinie.
Najbardziej w Millefolium urzeka mnie jego kolor, to jak zmienia się w świetle dnia i raz przybiera bardziej błękitną, a raz bardziej srebrną barwę. Pasują do niego wszystkie moje kobaltowe poduszki, kremowe koce i pudrowe pledy. Gdy ktoś pyta mnie, gdzie je trzymam – skoro są różne w zależności od sezonu i okazji – wskazuję na wygodny schowek w narożniku. Już wiecie, czemu warto zwrócić na niego uwagę. Apropo odcienia – stanowi idealny duet z granatowym fotelem oraz pufą, które już miałam, więc to dodatkowy znak z niebios, że to właściwy wybór.
Podsumowując, ja swój idealny narożnik już mam i jestem szczerze, w 100% zachwycona tym, że udało mi się – wprawdzie za drugim podejściem – znaleźć ten właściwy. To w końcu często największy i najbardziej dominujący w salonie mebel, który wykorzystujemy na wiele sposobów, więc warto wobec niego wymagać. Jeśli szukacie modelu, który pomieści wiele osób, jest wizualnie lekki, posiada funkcję spania i tkaninę odporną na prawdziwe życie – dzieci, zwierzęta, imprezy – to gorąco Wam polecam przyjrzenie się temu modelowi, lub sprawdzeniu podobnych na selsey.pl. Dziękuję też marce Selsey za współpracę przy tym materiale – to jedna z tych sytuacji, gdy z głębi serca staję się ambasadorką produktu, o którym piszę, bo spełnił a wręcz przeskoczył moje oczekiwania.
Dodaj komentarz