Wrzesień pod znakiem wrzosów – ulubione

Praktycznie skończył się wrzesień, co stało się oczywiście tak ekspresowo, że właściwie nie dziwią mnie kalendarze adwentowe w Kauflandzie (już są), bo pewnie nim się obejrzymy, faktycznie będzie grudzień. Wiem, przeskoczyłam prawie o całą porę roku i jeszcze kawałek jesieni przed nami – i dobrze, bo to jeden z moich ulubionych okresów w roku. Wracam do świec, ciepłych szalików i wieczorów z książką, a wszystko to pasuje teraz jak nigdy. Tymczasem zapraszam na moją wersję jesiennych ulubieńców – nie stricte kosmetycznych, raczej mieszanych, bo jest tu po trochę wszystkiego, jednak prym wiedzie motyw przewodni – wrzos. W jaki sposób? Zobaczcie.

Wrzesień to okres, gdy wszelkie cięte kwiaty zamieniam na doniczkowy wrzos. Uwielbiam go, za kolor, za formę, i za to, że zawsze i wszędzie dobrze wygląda. Gdy pojawił się u mnie tradycyjny, jesienny egzemplarz, jakoś tak prawie wszystkie pozostałe nabytki okazały się do niego mimowolnie nawiązywać. Na pierwszy ogień – matowa pomadka w kredce Golden Rose. Mam jakiś milion produktów do ust i prawie nigdy ich nie wykańczam, tylko gubię, ale gdy wpadłam na stoisko GR w drogerii, w oczy rzucił mi się ten odcień i przepadłam. Dodatkowo pamiętałam, że Kasia z Loveandgreatshoes polecała te kredki, więc nie dumałam zbyt długo nad zakupem. Zresztą pomadka to koszt około 12zł, więc nie jest to poważna inwestycja. Przyznam, że matowe pomadki nie należą do moich absolutnych faworytów, zwłaszcza w okresie jesiennym, gdy przesuszenie i podrażnienia ust nie zachęcają do ich stosowania – wolę bardziej kremowe formuły. Kredka z Golden Rose to tak naprawdę właśnie matowo-kremowy produkt. Nie jest w ogóle sucha, sunie gładko po wargach, i nawet po dłuższej chwili nie wchodzi w załamania, tylko jednolitą warstwą osiada i trzyma się bez problemu kilka dobrych godzin. Kształt kredki też okazał się być trafiony, bo fajnie i precyzyjnie się nią maluje. No i co chyba kluczowe – kolor! Nr 10 to piękny, zgaszony, lekko chłodny róż, który kojarzy mi się z zaróżowionymi jesienią policzkami, albo właśnie – kwitnącym wrzosem.
Drugi z wrzosowych ulubieńców to paleta Catrice Absolute Rose. Takie odcienie przybrudzonego różu, fioletu i gołębiej szarości to chyba drugie, po nudziakach, moje ulubione zestawienie kolorystyczne, zwłaszcza, że do moich brązowych oczu jest chyba idealne. Ta paleta to też dowód na to, że zdarzają się takie zbiorcze produkty, w których odpowiadają mi praktycznie wszystkie odcienie. Paleta jest niewielka, poręczna, a cienie fajnej jakości. Pigmentacja jest przyzwoita, ale nie na tyle intensywna, żeby narobić sobie plam, jednak odcienie są na tyle ciekawe i dobrze wyglądają na oku, że z przyjemnością ostatnio sięgam po nią niemal codziennie. Jasne, bardziej połyskliwe idealnie rozświetlają wewnętrzny kącik i środek powieki, szaro-fioletowy mat ładne podkreśla załamanie, a najciemniejszy fiolet okraszony złotymi drobinkami nadaje się nawet na mokro, do zrobienia przydymionej kreski. Fajna paleta do dziennego i wieczorowego makijażu. Cena to około 20zł, dostępna w Hebe, Naturze lub online.
Niekosmetyczny hit września to… nowe okulary. Z natury jestem niestety ślepa jak kret, noszę okulary odkąd pamiętam, a przez kilka ładnych lat przerzuciłam się na soczewki. Od jakiegoś czasu jednak zmuszona byłam znowu wrócić do tradycyjnych szkieł i byłam z tego powodu niepocieszona, dopóki nie znalazłam naprawdę ładnych oprawek, z których w końcu jestem zadowolona. Długo szukałam takich, które będą miały delikatnie koci kształt, ale nie przerysowany i zbyt teatralny. Odwiedziłam oczywiście Vision Express, Fiellmanna i wszelkie inne sieciówki, ale jakoś nic nie wpadło mi w oko. Dopiero w sieci natknęłam się na oprawki Hughes&Howard, zamówiłam je i okazały się super. Spodobało mi się, że w całości są czarne, ozdobione tylko delikatną, złotą wstawką u góry (większość oprawek, które mierzyłam, jeśli już miało odpowiedni kształt i rozmiar, miało też… niebieski lub zielony kolor, wielkie logo i tym podobne). Cena też była całkiem ok, bo coś około 200zł. Misja okulary – zakończona.
Jeśli chodzi o paznokcie, to nie ma u mnie wraz z jesienią specjalnej rewolucji – latem nie sięgam po neonowe kolory, raczej przez cały rok wybieram stonowane odcienie. Zdecydowanie jednak to jesień jest okresem, w którym odkurzam wszelkie bordo, brązy i szarości. Tym razem na pierwszy ogień poszła nowość Semilac – Little Stone. To ładny, jasny odcień szarości, delikatnie liliowy, w zależności od światła. Dobrze współgra z kolorem skóry i nie sprawia, że dłonie wyglądają blado; to raczej taki chłodny nude. Fajny! Kupiłam go w drogerii Pigment, gdzie stacjonarnie dostaniecie pełną ofertę Semilac.
Wreszcie – tytułowe zdjęcie, które zawiera w sobie mały zwiastun relacji z remontu, który w końcu, po 3 miesiącach dobrnął do mety. Wyczekane lustro, biedronkowe cotton balls (a jakże!) i krzesło inspirowane modelem Eames odmieniły moją sypialnię i w końcu jest to pomieszczenie, w którym mam ochotę spędzać czas inaczej niż tylko kładąc się spać już po ciemku. A na krześle, naturalnie, bohater odcinka – Pan Wrzos.
I ostatni, wrześniowy ulubieniec, który był dla mnie trochę dyskusyjny, ale w końcu stwierdziłam, że jednak pasuje do niego to określenie. A właściwie do niej, bo chodzi o… kawę. Tak, tak, osławiona Pumpkin Spice Latte ze Starbucksa wylądowała w zestawieniu, mimo że:

– jest trochę za słodka

– jest zdecydowanie za droga

– jest szalenie mainstreamowa

Mimo to, jest przyjemnie korzenna, i działa na mnie jak zapach pierników w Boże Narodzenie – pozwala oswoić ochładzającą się temperaturę i całą tę aurę. No i co równie ważne – kubek. To oczywiście niezwykle istotne dla smaku kawy (mhm), ale tegoroczny kubek to małe dzieło sztuki. W związku z powyższym, uważam za zasadne pozwolić sobie raz na jakiś czas na turbo kaloryczną porcję dyniowej, korzennej kawy z osławionego Starbucksa.
Tak mniej więcej przedstawiają się rzeczy, które we wrześniu w jakiś sposób poprawiały mi nastrój i pozwoliły płynnie przestawić się z aury letniej na jesienną. Jeśli cierpicie na syndrom depresji powakacyjnej, to polecam Wam też zaopatrzyć się, choćby w jakiś drobiazg, dzięki któremu łaskawiej spojrzycie na nadchodzącą porę roku. Macie takich swoich ulubieńców?