Nowości z Rossmanna: (prawie) NARS, Kylie Lip Kit i Maybelline

W ostatnim czasie zdarzyło mi się popełnić w Rossmannie kilka spontanicznych zakupów. Choć staram się racjonalizować nowe nabytki i nie kupować z czystej ciekawości, to tym razem, przyznaję bez bicia, tak właśnie się stało. Po części usprawiedliwia mnie fakt, że promocja -50% łagodzi nieco skutki zakupowych porywów. Czy jednak mimo to warto było wrzucić do koszyka budzące emocje nowości? Zwłaszcza, że mamy tu dwie kontrowersyjne inspiracje kosmetyczne – róż Wibo wiernie odwzorowujący Narsowy Orgasm oraz konturówkę i płynną, matową pomadkę Lovely, które z miejsca budzą skojarzenie z osławionymi lip kitami Kylie Jenner. No cóż, zobaczmy.
Podkładowo korektorowe zdobycze Maybelline z linii Fit me to właśnie wynik promocji -50%. Muszę zaznaczyć, że jak dotąd nie polubiłam się z żadnym podkładem tej marki i nie wiem, czemu sądziłam, że tym razem będzie inaczej. Chyba naoglądałam się tych produktów w akcji na amerykańskim YouTubie. Jak się okazuje, ta seria jest w Polsce limitowana, czego właściwie nie rozumiem – gdybym się z nią polubiła, czułabym się co najmniej rozgoryczona. Ale jak jest w praktyce? Podkład na pierwszy rzut oka wygląda świetnie, ma eleganckie opakowanie z pompką i dość minimalistyczny design, co w moim wypadku na starcie daje mu fory. Wybrałam odcień 220, bo nic nie zmieniło się w kwestii odwiecznego poszukiwania oliwkowych, żółtych odcieni, a ten dokładnie taki jest – choć jest także bardzo ciemny. To nie pomarańcz, raczej beż z kroplą ochry, trochę brudny, ale dla oliwkowych cer wyjątkowo łaskawy. Sam podkład jest dość płynny, w konsystencji jakby oleisty i tłusty. Na twarzy wygląda na bardzo mokry i nie wyobrażam sobie, by to miał być efekt rozświetlenia jaki obiecuje producent – więc u mnie obowiązkowo kończy przypudrowany (najczęściej Rimmelowym Stay Matte). Krycie nie powala, to takie 3/5. Nic, co miałoby go wyróżnić. Nie ściera się szczególnie w ciągu dnia, nie brudzi szalików i nie odbija na telefonie – to trzeba mu oddać. Wymaga jednak kilku warstw i w ramach tych właściwości, nie czuję, żeby miał zrewolucjonizować gamę dostępnych już podkładów rozświetlających. Nie ma na szczęście żadnych drobin. 
Korektor ma zdecydowanie inną gamę kolorystyczną, a szkoda, bo liczyłam na jasnego żółtka – to taki typowy, drogeryjny beż, minimalnie wpadający w brzoskwinię. Nic, co wyraźnie pomogłoby okolicy oczu. Nie kryje zjawiskowo, ot przeciętny korektor. Mimo ładnego opakowania, jest ono słabej jakości – napisy starły się już po jakichś 2 tygodniach niezbyt intensywnego użytku. Słowem, duet który chyba słusznie pojawił się w Rossmannie chwilowo. Co ciekawe, dostępna za granicą wersja Fit me Matte w Polsce nie pojawiła się wcale – a szkoda, bo może tu byłoby lepiej. 
Koszt podkładu w promocji to +- 30zł, korektora ok.20zł.
Skoro o duetach mowa, zatrzymajmy się na chwilę przy zestawie, który zaproponowało w ostatnich dniach Lovely. Tendencja marki do inspirowania się popularnymi markami przybrała już na sile do tego stopnia, że nie ma sensu zaprzeczać. Tym razem mamy budżetową wersję lip kitu Kylie, czyli konturówkę i matową, płynną pomadkę. Podobne jest tu niemal wszystko: opakowanie w formie kartonu, sam styl wykonania pomadki i kredki. Mania chyba jest tym faktem lekko zdegustowana. 
Mój odcień (zresztą w Rossmannie ostał się tylko jeden) to nr 5. W opakowaniu to zgaszony, różany odcień – trochę podobny do Pantonowego Marsala. Jakby cegła z różowym pigmentem. 
W tym duecie zwłaszcza konturówka zasługuje na dobre słowo. Jest kremowa, miękka, mocno nasycona kolorem. Z powodzeniem obrysujecie nią usta, ale także je wypełnicie. Kolory kredki i pomadki dobrze do siebie pasują i tworzą zgrany duet. Po połączeniu otrzymujemy mocno napigmentowany makijaż ust, faktycznie matowy, choć zastygający delikatnie i bez ściągnięcia. Jeśli dacie kolorowi odpocząć kilka minut, z powodzeniem wytrzyma umiarkowane jedzenie i picie. Muszę szczerze przyznać, że jak za cenę 19,99zł za dwa produkty, to jest naprawdę godny uwagi zestaw. Umówmy się – są lepsze matowe pomadki (Golden Rose Liquid Matte), konturówki też bez problemu znajdziecie. Jeśli jednak poszukujecie dobrze dobranego duetu a któryś z kilku dostępnych odcieni podbije Wasze serce – nie widzę przeciwwskazań, by poddać się temu uniesieniu i nabyć lip kit Lovely. No i zależy też, jak zapatrujecie się na kwestię „inspiracji”.
Ostatni, i paradoksalnie najbardziej rozczarowujący okazał się dla mnie nowy róż Wibo. Dlaczego? Gdy zobaczyłam go w sieci, naprawdę mi się spodobał. Kompaktowy rozmiar, matowe, porządne opakowanie z lusterkiem, świetny odcień. Pomyślałam, że będzie hit. Pal licho, że to polska odpowiedź na Narsowy, słynny Orgasm. To w końcu ani nowość z tymi podróbkami, ani też realne zagrożenie dla Narsa w ogólnym ujęciu. Róż naprawdę zachwyca w pierwszym zetknięciu: opakowanie rzeczywiście jest porządne, wygląda drożej niż faktycznie kosztuje, a sam kosmetyk ma urokliwy odcień ozłoconego różowym złotem… różu. Problem zaczyna się, gdy zaczynamy wachlować pędzlem, by ten efekt przenieść na policzki. Niestety, wtedy on po prostu znika. Jasne, zawsze możecie wcisnąć go na tyle, by coś było widoczne, ale to nie do końca to. W tym wypadku, odsyłam do holograficznego różu Lovely – Oh Oh, który z kolei powala intensywnością, a posiada właściwie identyczny odcień. Wibo to kolor nr 1, dwójka dostępna jeszcze w Rossmannach to bardziej ceglasto- rudy odcień. Dostaniecie je za cenę około 20zł. Lovely – połowę tej kwoty. 
prawdziwa syrena w odcieniu rose gold <3
Na koniec zdjęcie, na którym próbowałam uchwycić wszystkie nowości w akcji – to właśnie ono uświadomiło mi, jak bardzo nie widać różu Wibo. Na żywo da się dostrzec złotą poświatę niczym po blednącym z upływem godzin rozświetlaczu. Na zdjęciu niestety nic. Wybaczcie moje epatowanie uzębieniem – po części chciałam pokazać, że pomadka nieźle wpływa na jego odcień, a po drugie – obecnie jestem w trakcie kuracji aparatem typu Clearligner i w każdej możliwej okazji przyglądam się postępom ;).
Podsumowując Rossmannowe zdobycze, nasuwa mi się chyba określenie umiarkowanego rozczarowania. Coś jest super (np. jakość wykonania Wibo), a coś z kolei totalnie zawodzi oczekiwania (wykończenie podkładu Maybelline). Ponieważ jednak zakupy wydarzyły się spontanicznie i bez uprzedniego researchu – pozostaje mi przejść do dalszych testów i użytkowania – czasem dopiero po czasie dany kosmetyk lubi okazać się całkiem przyzwoity.
Czekam na Wasze wrażenia apropo Wibo, Lovely i Maybelline!