Idealne botki na jesień: 3 modele w różnym stylu

Nadszedł ten specyficzny czas w ciągu roku, gdy jedni z uporem maniaka noszą jeszcze białe conversy, walcząc z siniejącymi kostkami i opatulając się do kompletu obszernymi szalikami, a drudzy z czułością wyciągają z szafy puchate emu gdy tylko temperatura spada poniżej 10 kresek. Ja we wrześniu zawsze chętnie sięgam po mój ulubiony, pośredni typ butów – botki, a dziś pokażę Wam trzy moje ulubione modele, każdy w nieco innym stylu.

Podstawowym problemem, jaki zawsze mam gdy kupuję nowe buty jest to, że w 9/10 przypadków najchętniej wybieram czarne, niemal identyczne do takich jakie już posiadam. Tym bardziej z dumą chcę wam pokazać moją jesienną trójkę, bo udało mi się lekko wyjść ze strefy komfortu i całkiem nieźle zróżnicować to obuwnicze towarzystwo. Od razu zaznaczę, że wszystkie trzy modele są bardzo, bardzo wygodne – takie, że można w nich spędzić cały aktywny dzień i nie czuć tego w nogach, pasują praktycznie do wszystkiego i nie zrujnowały mojego portfela. Są też wady, ale po kolei.

botki na jesień na słupku

Szare zamszowe botki na słupku – Pier One / Zalando

Takich butów szukałam długo – zależało mi, żeby były takie nonszalanckie, luźne, niekoniecznie panciowate. Na pewno wiecie, o co mi chodzi. Nie lubię obcasów i źle się czuję na wysokościach, co więcej – mam wrażenie, że w codziennym biegu na poczcie, do samochodu czy po zakupy wyglądałabym co najmniej komicznie. Botki Pier One są daleko spokrewnione z kowbojkami – mają w sobie coś z boho (frędzel przy suwaku), a szeroka cholewka sprawia że wyglądają dobrze do każdych wąskich spodni, optycznie wyszczuplając nieco łydkę. Długo się nad nimi zastanawiałam, bo oglądając je na zdjęciach – wydawały mi się trochę niezgrabne. Mają dość szerokie, zaokrąglone czubki i nie byłam pewna jak to będzie wyglądać na żywo, a nie chciałam sprawiać wrażenie jakbym wewnątrz miała gips. Na szczęście gdy tylko do mnie dotarły, okazały się jak najbardziej w porządku – także bardzo, bardzo je polecam. Zbierają komplementy!

Karmelowe botki w stylu… krasnala – Deichmann

Zeszłoroczny, jesienny nabytek, który z przyjemnością wyciągam i w tym sezonie. Niby nic takiego, a już pewna ekstrawagancja w mojej szafie – bo musicie wiedzieć, że odcień jasnego, soczystego brązu będąc posiadaczką trzydziestu wyłącznie czarnych torebek, to dylemat ciężki do przejścia. Ostatecznie za ich zakupem przemówił fakt, że pasują do mojego brązowego Korsa – a ja jestem na tyle nowoczesną i przekraczającą bariery blogerką, że nadal lubię gdy buty i torebka względnie do siebie pasują. Botki są bardzo zgrabne, miękkie, mają wręcz wiotką, falującą cholewkę – co dodaje im lekkości, jednak są to też moje najbardziej delikatne buty. Delikatne – w tym sensie, że jest to tak miękka skóra, że nawet wysiadając z samochodu lepiej uważać, by nie zarysować jej powierzchni. Pastuję je i poleruję, ale i tak sięgam po nie raczej w bardziej lajtowych sytuacjach niż wtedy, gdy mogłabym zostać podeptana lub w inny sposób mieć styczność z potencjalnym dla nich zagrożeniem. Tak poza tym są super, i szczerze mówiąc do dziś jestem zdziwiona, że tak fajne i porządne buty udało mi się znaleźć w Deichmannie. Spokojnie mogłyby stać na półce w Aldo czy Venezii. Kosztowały coś około 170zł.

Czarne sztyblety z łączonych materiałów – Lasocki/CCC

Najnowszy nabytek i kolejna para, nad którą trochę się zastanawiałam. Przeglądałam mnóstwo zdjęć na Pintereście z oversizowymi swetrami i czarnymi rurkami, spódnicami i sztybletami właśnie – wszystkie mi się podobały. Gdy z kolei zaczęłam mierzyć – ani trochę nie byłam przekonana. Krótka cholewka sprawiała każdorazowo wrażenie, jakbym zamiast rozmiaru 39 miała na sobie co najmniej 49. Przeważyła jednak wygoda (a wygodne są, i to bardzo), względy praktycznie – grubsza podeszwa i lekko znoszony wygląd którym nie powinny zaszkodzić kałuże i piękna, polska, nie-złota jesień, no i sam fakt że można je założyć w krócej niż kilkanaście sekund (szeroka gumka i brak jakichkolwiek sznurówek czy suwaków). Kosztowały 179zł, więc w porównaniu z Wojasem czy wspomnianą Venezią – to według mnie bardzo dobra cena na takie konkretne buty. Widzę je w zestawieniu z wszelakimi rurkami oraz przewijającymi się na zdjęciach kraciastymi spodniami – o ile w końcu nadejdzie dzień, gdy zamiast po dżinsy sięgnę właśnie po nie…

 

Tak mniej więcej kształtuje się moja jesienna obuwnicza garderoba – trzy zupełnie różne typy, ale utrzymane w podobnym stylu. Jakim? Takim, żebym mogła bez problemu zakładać ukochane boyfriendy i rozciągnięty sweter, nie zastanawiając się, jakie buty do tego. Kuszą mnie jeszcze królujące w tym sezonie ciężkie, motocyklowe botki z wyższą cholewką – mam na oku kilka modeli w Renee.  Wiecie, takich z łańcuchami i ćwiekami.

A wy? Jakie buty królują u was jesienią? A może macie na oku coś ciekawego? Podzielcie się koniecznie, bo przecież nie ma czegoś takiego, jak zbyt dużo butów, nie?